
Burza piaskowa bezlitośnie chłostała oddział Nazewu. Ten wredny piach wchodził wszędzie. Na domiar złego z każdą godziną pogoda pogarszała się. Widoczność spadła do nie więcej niż 20m.
Wycie wiatru w zestawach słuchawkowych zapowiedziało próbę komunikacji.
- 300 metrów do celu – nadał nawigator oddziału przekrzykując gwiżdżący wiatr.
W takich warunkach oddzielenie się od reszty grupy było równie niebezpieczne, co kontakt ogniowy. Zapasy wody zakładały tylko niewielką nadwyżkę, więc gdyby coś poszło nie tak, szanse zguby na przeżycie porównywalne były do tych, które mają delikwenci z raną postrzałową jelit.
Ale rozkaz, to rozkaz. Marsz trwał już 4 godziny, co przy obecnych warunkach pogodowych oznaczało powrót do bazy najwcześniej za jakieś 5 godzin – przy założeniu, że obędzie się bez komplikacji. Drugi oddział, wysunięty ok. 3km na północny zachód raportował kontakt, który udało im się zerwać kosztem nadłożenia ładnych paru kilometrów marszu.
Żołnierz idący na końcu kolumny miał wyjątkowo upierdliwe zadanie. Nie dość, że sylwetki kolegów z oddziału ledwo mu majaczyły w tumanach pyłu i kurzu, musiał ich śledzić ale także uważnie lustrować swój sektor, aby nic ich nie zaszło od tylca. Wzburzone tumany kurzu łudząco przypominały sylwetki ludzi. Ale zaraz… to na pewno jest człowiek!
Czujka sięgnęła po swój przycisk PTT w chwili, gdy kula przeszyła jej gardło. Wytłumiony strzał z AK-47 nie wzbudził żadnego zainteresowania, a już po kilku minutach zwłoki żołnierza przykrywała coraz grubsza warstwa piasku. Nim zapadnie noc, pustynia na dobre stanie się kolejnym bezimiennym grobem.
Idący w tyle kolumny żołnierz odwrócił się do swojego kolegi, któremu na tym odcinku marszu przypadł psi los zamykającego. Czujka szła na granicy widoczności, ledwo majacząc w tumanach kurzawy. Zamykający uniósł rękę w przyjacielskim geście. Uspokojony żołnierz kontynuował marsz, niczego nie podejrzewając.
- dwieście metrów dziewczyny, bądźcie ostrożni, bo tu gówno widać – zaanonsował dowódca.
Atak nastąpił gwałtownie i bez ostrzeżenia. Grad pocisków z karabinu maszynowego przeszył szeregi patrolu z zabójczą skutecznością. Zanim oddział zorientował się, co się dzieje, jego liczebność zdążyła spaść niemal do zera. Przedostatni w kolumnie żołnierz widząc swoich towarzyszy padających na ziemię w czerwonych gejzerach krwi i limfy zrobił gwałtowny zwrot, aby co sił w nogach wyrwać się z tej śmiertelnej pułapki, jednak w tej właśnie chwili zderzył się z ciężką kolbą wysłużonego AK- 47 spadającą na jego szczękę z powalającą siłą.
Zasadzka zakończyła się niemal natychmiast.
Powalony na ziemię żołnierz w ciemniejącym gwałtownie kadrze, zanim stracił przytomność zdążył zobaczyć kucającego przy nim Beduina.
